Katastrofa nie tylko na ekranie... 3
Wolfgang Petersen zafundował nam powrót do lat największej świetności kina katastroficznego z lat 70. w remake’u Tragedii Posejdona Ronalda Neame. Tamten film był wersją tragedii Titanica na miarę tamtych czasów. Ten stara się być tym samym w wydaniu XXI wieku, ale nie bardzo mu to wychodzi. Reżyser powtarzalną strukturę katastroficznej klasyki potraktował jako fabularny pretekst dla rozwoju wydarzeń.
Schemat jest zatem taki sam jak w oryginale. Na wielkim, luksusowym transatlantyku płynącym z Londynu do Nowego Jorku (w kierunku odwrotnym niż w oryginale) trwa właśnie sylwestrowa zabawa. Tymczasem na morzu szaleje potężne tsunami. Statek przewraca się do góry dnem i powoli tonie. W ogólnej panice kilkoro rozbitków postanawia na własną rękę szukać ucieczki.
Pozostaje widowisko nie wiadomo czemu mające służyć, które jest przez Petersena aranżowane w tempie zawrotnym. Na drodze do ocalenia reżyser mnoży niebezpieczeństwa, niespodziewane przeszkody, efekciarskie kaskaderskie ewolucje, eksplozje i wodne kataklizmy. Nad zostawionymi na drodze ofiarami nie ma czasu się zastanawiać, tym bardziej, że niektórych nie pozwala nam Petersen lepiej poznać. Można się tylko zakładać kto zginie i w jakiej kolejności komu uda się uratować. I nietrudno będzie zakład wygrać.
Parę pomysłowych scen trzyma w napięciu, ciekawy jest klimat współtworzony przez ograniczające przestrzeń zdjęcia i dźwięk, ale to właściwie wszystko na co możemy liczyć... cóż wielka nagłośniona produkcja nic nie wnosząca dla widza...
Bardzo lubię filmy, które ukazują nam niszczycielską siłę żywiołu jakim jest woda. Mają one zawsze u mnie mały plusik na starcie. Nie inaczej jest z tą produkcją. Cieszy mnie fakt, że została ona tutaj przedstawiona naprawdę dobrze. Cóż mogę rzec. Ten film jest bardzo widowiskowy i nie sposób się na nim nudzić. Do tego obsada niczego sobie.